Pamiętam moją pierwszą próbę zrobienia tego francuskiego deseru. Tuż po własnym ślubie znalazłam zeszyt mojej mamy, w którym skrzętnie zapisywała ciekawe przepisy w czasie długiego rejsu do Japonii i z powrotem, który był jednocześnie jej podróżą poślubną. Jako młoda pani domu notowała sobie na przyszłość co bardziej interesujące receptury, którymi dzielił się z nią pokładowy szef kuchni. Tam znalazłam przepis na klasyczne clafoutis. Żeby ścisłości stało się zadość: clafoutis i flaugnarde różnią się tylko rodzajem użytych owoców; w tym pierwszym są to zawsze czereśnie, w drugim panuje pełna owocowa dowolność. Oba te przysmaki pochodzą z południowo-zachodniej Francji. O miano ich ojczyzny biją się: region Limousin, Akwitania i Owernia. Jest jeszcze trzeci członek tej deserowej rodziny, tym razem z północy Francji, który już zresztą dawno temu gościł na moim blogu - to far breton. Ten z kolei w słodkiej wersji obowiązkowo musi mieć suszone śliwki.
Od maminych zapisków do mojego debiutu z clafoutis minęło ponad ćwierć wieku. Bardzo byłam przejęta, jak się uda ten deser, chciałam koniecznie zaimponować mężowi, któremu dotąd nie pokazałam jeszcze Himalajów mojej sztuki kulinarnej. ;) Podawałam mu w kółko różne zapiekanki, do których on chyba nie był specjalnie przyzwyczajony, bo oznajmił mi nawet kiedyś (do dzisiaj twierdzi, że to miał być komplement) : "Dobre są te twoje ..... ciapy". :)
Zrobiłam wszystko precyzyjnie i zgodnie z przepisem. Najeżone czereśniami clafoutis wyjęłam z pieca całkiem ładnie zrumienione i wyrośnięte, więc ochoczo zaczęliśmy degustację. Nie wiem dlaczego, ale pierwsze zetknięcie z tym francuskim deserem wywołało we mnie bardzo mieszane uczucia. Byłam trochę rozczarowana, chyba czego innego się spodziewałam... Myślałam bowiem, że robię ciasto z czereśniami, a tymczasem jadłam coś o konsystencji dość puszystego i grubego naleśnika, w który poutykane były czereśnie. Podejrzewałam, że to jakaś moja debiutancka nieudolność, a to co jemy jest ..... nieudanym ciastem z zakalcem. Maciej zjadł raczej ze smakiem, za bardzo jednak nie komentując,. Chyba doszedł do wniosku, że widocznie moje dania już takie będą dość ekstrawaganckie (Ha, i nie pomylił się! Do dzisiaj jest na to narażony, tyle że chyba zdążył się przyzwyczaić ;) ). Ja też w sumie tym niby-zakalcem nie pogardziłam, stwierdziłam nawet, że jest całkiem niezły, szkoda tylko, że nie za bardzo się nadaje do podania gościom.
Po ładnych paru latach zostałam oświecona, że z tym moim pierwszym clafoutis było wszystko w jak największym porządku. Że ono takie naleśnikowato-zakalcowate właśnie ma być i wcale nie można się po nim spodziewać konsystencji ciasta. Gdy tylko to odkryłam, zaczął ten deser częściej gościć na naszym stole i serwowałam go już z większą pewnością siebie. Takie to niespodzianki czekają, jak człowiek przedwcześnie rzuca się na głębokie wody międzynarodowej kuchni. ;)
Dziś już w pełni zrelaksowana proponuję Wam gruszkowe flaugnarde w dwóch wersjach. Można je zrobić w indywidualnych porcjach, zapiekane w niewielkich naczyniach żaroodpornych, z połówkami gruszek lub bardziej tradycyjnie - w dużym żaroodpornym naczyniu z gruszkami pokrojonymi w plastry. Gruszki powinny być dojrzałe i aromatyczne. U nas w tej chwili jest w sklepach spory wybór przeróżnych gatunków. Ja robiłam flaugnarde z odmianami Rocha, Williams i Conferencia. Ten deser świetnie znosi eksperymenty z przeróżnymi owocami, byle nie za twardymi (nie polecam jabłek, chyba że je wcześniej krótko poddusicie). Ważnym etapem jest macerowanie owoców w alkoholu. Proszę nie omijajcie go, bo nadaje owocom naprawdę inny wymiar. ;)
Zapraszam na flaugnarde. Świetnie smakuje podane z kontrastującym smakowo kleksem crème fraiche (lub pysznej gęstej polskiej śmietany). Oceńcie sami, czy odpowiada wam taka trochę nietypowa w polskiej kuchni konsystencja deseru.
Gruszkowe flaugnarde
12małych naczynek żaroodpornych o średnicy ok. 12cm lub 1 duże o średnicy 28 cm
300ml mleka 3,5%
300ml słodkiej śmietanki 18%
laska wanilii przekrojona wzdłuż na pół
6 jajek
175 g cukru
1 op. cukru waniliowego
175 g mąki
szczypta soli
6 dojrzałych, nie za twardych gruszek
sok z 1 cytryny
125 ml szkl gruszkowej brandy (np. Poire Williams)
4 łyżki masła
cukier puder lub jasny brązowy cukier demerara do posypania
Gruszki obieramy, dzielimy na pół lub kroimy w plastry i skrapiamy sokiem cytrynowym. Polewamy je gruszkową brandy. Macerujemy przez 45 min w soku cytrynowym i wódce gruszkowej.
Mleko z rozkrojoną laską wanilii doprowadzamy do wrzenia. Pozostawiamy pod przykryciem do całkowitego wystudzenia. Dodajemy śmietankę.
Nagrzewamy piekarnik do 190ºC.
Mąkę przesiewamy z solą. Jajka ubijamy z cukrem i cukrem waniliowym na kremową masę. Dodajemy do nich na niskich obrotach miksera przesianą mąkę. Z wystudzonego mleka ze śmietanką wyjmujemy laskę wanilii, wyskrobując z niej uprzednio nasionka i dodając je do mleka. Płyn dodajemy stopniowo do mieszanki jajeczno-mącznej, lejąc cienkim strumieniem i nadal miksując .
Odsączamy gruszki i układamy w wysmarowanych masłem kokilkach lub dużym naczyniu i wlewamy do nich masę. Jeśli używamy gruszek w połówkach to kładziemy na nie po 2 małe kosteczki masła. Pieczemy , aż wierzch flaugnarde się zezłoci (małe porcje przez ok. 25-30 min., dużą nieco dłużej - ja ją jeszcze dodatkowo dopiekam przez 15-25 min w 170ºC i dla pewności przed wyjęciem z piekarnika wbijam nóż w środek ciasta i gdyby było płynne to jeszcze zostawiam w środku na parę minut).
Przed podaniem posypujemy cukrem pudrem lub cukrem demerara. Można jeść lekko ciepłe lub wystudzone.
12małych naczynek żaroodpornych o średnicy ok. 12cm lub 1 duże o średnicy 28 cm
300ml mleka 3,5%
300ml słodkiej śmietanki 18%
laska wanilii przekrojona wzdłuż na pół
6 jajek
175 g cukru
1 op. cukru waniliowego
175 g mąki
szczypta soli
6 dojrzałych, nie za twardych gruszek
sok z 1 cytryny
125 ml szkl gruszkowej brandy (np. Poire Williams)
4 łyżki masła
cukier puder lub jasny brązowy cukier demerara do posypania
Gruszki obieramy, dzielimy na pół lub kroimy w plastry i skrapiamy sokiem cytrynowym. Polewamy je gruszkową brandy. Macerujemy przez 45 min w soku cytrynowym i wódce gruszkowej.
Mleko z rozkrojoną laską wanilii doprowadzamy do wrzenia. Pozostawiamy pod przykryciem do całkowitego wystudzenia. Dodajemy śmietankę.
Nagrzewamy piekarnik do 190ºC.
Mąkę przesiewamy z solą. Jajka ubijamy z cukrem i cukrem waniliowym na kremową masę. Dodajemy do nich na niskich obrotach miksera przesianą mąkę. Z wystudzonego mleka ze śmietanką wyjmujemy laskę wanilii, wyskrobując z niej uprzednio nasionka i dodając je do mleka. Płyn dodajemy stopniowo do mieszanki jajeczno-mącznej, lejąc cienkim strumieniem i nadal miksując .
Odsączamy gruszki i układamy w wysmarowanych masłem kokilkach lub dużym naczyniu i wlewamy do nich masę. Jeśli używamy gruszek w połówkach to kładziemy na nie po 2 małe kosteczki masła. Pieczemy , aż wierzch flaugnarde się zezłoci (małe porcje przez ok. 25-30 min., dużą nieco dłużej - ja ją jeszcze dodatkowo dopiekam przez 15-25 min w 170ºC i dla pewności przed wyjęciem z piekarnika wbijam nóż w środek ciasta i gdyby było płynne to jeszcze zostawiam w środku na parę minut).
Przed podaniem posypujemy cukrem pudrem lub cukrem demerara. Można jeść lekko ciepłe lub wystudzone.