Gotowałam dziś słynne kubańskie danie
moros y cristianos i przypomniałam sobie, że o zgrozo nie dokończyłam relacji z naszych letnich wakacji na Południu USA. Było o Cape Canaveral, było o Luizjanie, a zapomniałam wspomnieć o największej metropolii Florydy - Miami. Byliśmy tam już po raz trzeci, bo zwykle zmuszają nas do tego połączenia lotnicze z Madrytu. Na pierwszy rzut oka Miami jest jak każde inne wielkie amerykańskie miasto, jednak ma swoje cechy szczególne. Pierwszą jest klimat - wilgotny, tropikalny, przez okrągły rok gorący (obserwuję od dłuższego czasu tamtejsze temperatury na google i właściwie przez większość czasu jest tam 25-30ºC). Ja ciepło lubię i świetnie je znoszę, tak że nigdy się tam nie skarżę, że jest za gorąco.
Druga cecha wyróżniająca Miami to ogromna ilość latynoskich emigrantów. Zwłaszcza Kubańczyków jest tu zatrzęsienie, a hiszpański staje się bardzo szybko językiem równorzędnym z angielskim. W sklepach bardzo często sprzedawcy pytają czy chcemy mówić po angielsku czy po hiszpańsku.
My przed odlotem do domu zatrzymaliśmy się na okrzyczanej Miami Beach. Nasz hotel na Ocean Drive, niby w stylu art deco, mocno nas rozczarował, za to mieliśmy niezłą uciechę obserwując czarnoskórych Amerykanów i ich dziewczyny. Panowie byli jakby żywcem wyjęci z gangsterskich filmów - rapujący, w wielkich podkoszulkach, z grubymi łańcuchami na szyjach, a panie obwieszone złotem wręcz do niemożliwości, w satynowych topach obszywanych cekinami i fikuśnych szortach.
Wracając do Kubańczyków, to oczywiście przeszczepili na amerykański grunt swoją kuchnię. Mieliśmy możliwość skosztować przysmaków z ukochanej wyspy Hemingwaya w bardzo ciekawym miejscu. Jeszcze przed odlotem znajomy Kubańczyk, który kiedyś pracował z Maciejem, polecił nam restaurację swojego przyjaciela.
Francisco Cespedes, skończył na Kubie medycynę, w USA nie pracuje jednak w wyuczonym zawodzie. Jest muzykiem i właścicielem clubu i restauracji El Clique, cieszących się sporym powodzeniem wśród amerykańskich Kubańczyków. Przy akompaniamencie kubańskiej muzyki serwuje się tam autentyczne potrawy z ich ojczyzny.
Tam właśnie po raz pierwszy próbowałam Moros y Cristianos, czyli "Maurów i chrześcijan", potrawy mającej swoje korzenie jeszcze w Hiszpanii czasów rekonkwisty. Danie jest połączeniem czarnej fasoli i białego ryżu (ten kolorystyczny kontrast był źródłem nazwy, fasola reprezentuje Maurów a ryż chrześcijan), z dodatkiem
sofrito, czyli podsmażonych warzyw, w tym wypadku głównie cebuli, czosnku i papryki.
Hiszpanie przeszczepili to proste danie na grunt skolonizowanej Kuby, nazywanej jeszcze wtedy
Isla Juana (od
Juana, księcia Asturii ).
Do dzisiaj w okolicach Walencji odbywają się w wielu miejscowościach festiwale pod nazwą "Moros y Cristinanos", upamiętaniające zmagania z czasów rekonkwisty. Najsłynniejszy ma miejsce w Alcoy w dzień Św. Jerzego, patrona chrześcijańskiego rycerstwa.
Wersji dania
"Moros y Cristianos" jest jak na popularną potrawę przystało bardzo wiele.
Ja oczywiście musiałam do przepisu dodać swoje 3 grosze. W tym wypadku jest to dużo większa niż w oryginale ilość papryki, w dodatku mieszanki zielonej i czerwonej, a nie jak tradycyjnie powinno być tylko zielonej. Jak widać na załączonych zdjęciach oprócz Maurów i chrześcijan są u mnie chyba jeszcze Indianie.;)
Potrawa jest bardzo smaczna, na Kubie i w Miami jedzona często jako dodatek do
ropa vieja ( co można by przetłumaczyć na urokliwe "stara szmata"; jest to sztandarowe kubańskie danie z gotowanej wołowiny, jak się nazywa tak wygląda, ale zapewniam, że jest pyszne).
Moros y Cristianos
1 łyżka oliwy
1 duża cebula, pokrojona w kostkę
1/2 czerwonej papryki, pokrojonej w kostkę
1/2 zielonej papryki pokrojonej w kostkę
2 ząbki czosnku, przecisnięte przez praskę
1 łyżeczka mielonego kminu rzymskiego
1/2 łyżeczki oregano
2 goździki utłuczone w moździerzu na pył
szczypta pieprzu cayenne
1 liść laurowy
1 i 1/2 szkl wody
1 i 1/2 szkl ugotowanej czarnej fasoli*
3/4 szkl długoziarnistego białego ryżu
sól i świeżo zmielony pieprz do smaku
pietruszka do przybrania potrawy
Na rozgrzanej oliwie szklimy cebulę i paryki. Pod koniec smażenia dodajemy czosnek i wszystkie przyprawy. Wlewamy wodę, wrzucamy ryż i fasolę. Solimy i pieprzymy do smaku. Doprowadzamy do wrzenia i na małym ogniu gotujemy pod przykryciem, nie mieszając, aż ryż będzie miękki i potrawa wchłonie wodę (w zalezności od gatunku ryżu jest to zwykle ok. 15-25 min). Podajemy potrawę przybraną natką pietruszki.
* można użyć fasoli z puszki, ale ja polecam ugotować ją samemu, w/g poniższego przepisu. ja zwykle podwajam porcję i resztę wykorzystuję do innych dań lub mrożę na później.
Gotowana czarna fasola
3/4 szkl (ok. 130 g) suchej czarnej fasoli, namoczonej przez 12 godz
1/2 cebuli
2 goździki
liść laurowy
1/2 łyżeczki suszonego oregano
5 ziarenek pieprzu
50 g wędzonej szynki, pokrojonej w kostkę
sól do smaku
Opłukaną fasolę zalewamy wodą (powinna sięgać z 6 cm powyżej poziomu fasoli). Doprowadzamy do wrzenia, gotujemy przez 10 min i wylewamy całą wodę. Ponownie zalewamy fasolę wodą i dodajemy wszystkie przyprawy oprócz soli i szynkę. Po doprowadzeniu do wrzenia na malutkim ogniu i pod przykryciem gotujemy do miękkości. 15 min przed końcem gotowania solimy do smaku.
Ja gotuję na minimalnym ogniu w żeliwnym garnku, żeby mieć pewność, że fasola się nie rozpadnie i zajmuje mi to ok. 2 godz.