To nasza druga wizyta w Austrii w tym roku. W czerwcu skoncentrowaliśmy się na stolicy, teraz przyszła pora na okolice Salzburga i
Dolinę Wachau. Muszę przyznać, że po Salzburgu spodziewałam się czegoś więcej. Podświadomie chyba chciałam tam widzieć żywą scenerię z filmu
"Amadeusz" Milosa Formana. Może zawiniły remonty na rynku, może mozolna wspinaczka w upale do fortecy Hohensalzburg, a potem nowoczesnej kawiarni , żeby zobaczyć panoramę miasta. Ta ostatnia jest rzeczywiście imponująca. Obserwowałam sobie starą generację Austriaków, nienagannie i elegancko ubranych, wjeżdżających tu oczywiście windą, zamiast wyciskać z siebie siódme poty na leśnej ścieżce, popijających popołudniową kawę z nieodłączną szklanką wody. Oprócz nich oczywiście wiły się jak nie kończący się wąż japońskie wycieczki. I pomyśleć , że kiedyś sama lubiłam mieć zdjęcia na tle...brrrr.
Właściwie to najsympatyczniej wspominam przedmieścia Salzburga, gdzie mieszkaliśmy i wartą grzechu
restaurację "Schlosswirt" w Anif, u podnóża prywatnego zamku, który oglądać można tylko przez przysłowiową dziurkę od klucza. Pałac ponoć przypomina nieco ten Ludwika Bawarskiego w Neuschwanstein, ale nie jest niestety dostępny do zwiedzania. Widać są jeszcze w Europie samowystarczalne wielkie fortuny, które nie muszą otwierać podwojów swoich domostw dla turystów. Pytanie tylko czy to fortuny stare czy nowe. ;) Zdjęć z wiadomych względów nie mam, mimo, że rozważałam wsunięcie przez żywopłot teleobiektywu, Maciej mnie jednak odwiódł od tego pomysłu w obawie, że za jednym susem jakiegoś bullteriera mogę stracić i aparat i rękę go trzymającą.
Do zamku za to przylega urocza 400-letnia restauracja, gdzie mieliśmy przyjemność jeść kolację. Maciej, po raz kolejny już w Austrii, raczył się gulaszem. Ja natomiast skusiłam się na knedle. Wybrałam tzw.
Innviertel knödel, z ciasta przypominającego nieco miękkie ciasto pierogowe, z przeróżnymi mięsnymi nadzieniami. Absolutnym hitem był jednak podany na przystawkę smalec z cebulką i ziołami, o przyjemnej dość płynnej konsystencji, którego resztki na wyprzódki niemal wylizywaliśmy z kamionkowego garnuszka. Desery były bardzo w stylu
nouvelle cuisine . Tym razem zamówiliśmy zamiast tradycyjnie austriackich specjałów jakieś czekoladowe i kremowe cuda w kształcie piramid i półkul. Austriacy, jak i Francuzi, mają wybitny talent do oryginalnego podawania dań. Tyle, że we Francji fikuśny food-styling widzi się raczej w słynnych "michelinowskich" restauracjach, w Austrii natomiast nawet w knajpce hotelu Best Western możemy się spodziewać dzieła sztuki na talerzu.
Po Salzburgu jedziemy w kierunku Doliny Wachau. Mamy tu umówione miłe spotkanie ze znawcą austriackich kulinariów z Polski rodem -
Tadkiem Gwiaździńskim. Gospodarz wybiera na punkt zborny jedną z najlepszych austriackich cukierni, obsypaną nagrodami kawiarnię Schorgi w Grain nad brzegiem Dunaju. Miło sobie gawędzimy, popijając kawę. Wybór ciastek jest więcej niż trudny. Oczy chciałyby zjeść wszystko. Ja w końcu decyduję się na przodka naszej kremówki -
cremeschnitte ( warstwy ciasta francuskiego są niezwykle cienkie i chrupiące, przełożone lekkim kremem na bazie bitej śmietany, brak jednak często spotykanej w polskich kremówkach warstwy "budyniowej" ). Maciej zaś z błogą miną pochłania
eierlikortörte. Bogatsi o bezcenne wskazówki co kupić i czego jeszcze spróbować na naszych austriackich dróżkach rozstajemy się z naszym cicerone, aby udać się w dalszą drogę.
Malownicza wioseczka St.Nikola an der Donau. Eierlikortorte w kawiarni Schorgi w Grain nad brzegiem Dunaju, gdzie miło sobie gawędzimy, popijając kawę. Zamek Burg Klam nad Dunajem.
Jesteśmy już w Dolinie Wachau w
Niederösterreich, słynącej z białych win i moreli. Z tych ostatnich robi się genialne dżemy i konfitury. Ponoć w prawdziwym torcie Sachera - warstwa morelowego dżemu zawsze pochodzi z tego regionu.
Zaczynamy naszą marszrutę od południa, zwiedzając opactwo benedyktyńskie w
Melk. Już o 8.50 rano siedzimy na schodach przed wejściem i jesteśmy pierwszymi turystami w klasztorze. Wszytko to po to, aby uniknąć tłumów i zobaczyć jeszcze puste wnętrza opactwa. Zatrzymujemy się na dłuższą chwilę przy wspaniałym renesansowym ołtarzu Jorga Breu z 1502 roku. To prawdziwe arcydzieło - szczególnie fragment ze sceną koronowania Chrystusa, gdzie oprawcy uchwyceni są w niezwykle dynamicznych pozach.
Opactwo Melk widziane z drugiego brzegu Dunaju.----- Ołtarz Jorga Breu.------Spiralne schody.
Naszymi głównymi celami w opactwie są jednak: jedna z najpiękniejszych na świecie zabytkowych bibliotek i barokowe, ręcznie malowane, spiralne schody. Biblioteka ta (zaraz po fabryce czekolady ;) ) jest kolejnym miejscem w którym mogłabym się zaszyć na długie godziny. Cuda w opactwie aż się proszą o uwiecznienie na matrycy aparatu, jednak licznie kręcące się o tej wczesnej porze sprzątaczki bardzo utrudniają nam zadanie. Aby dostać się do spiralnych schodów przechylamy się nieco przez barierkę i w ostatniej chwili robimy kilka zdjęć. Tuż za sobą już słyszymy wypowiedziane podniesionym głosem "Verboten!" i "Raus!" i groźną szczotkę wyciągniętą w naszym kierunku. Ponieważ nie pada "Halt !" ani "H
ände hoch" szybko bierzemy nogi za pas. Cóż, fotografia niejednokrotnie wymaga poświęceń. ;)
Dunaj i winnice doliny Wachau.
Ku mojemu zaskoczeniu istnieje kilka podobieństw pomiędzy Portugalią i Austrią, jeżeli chodzi o hodowlę winogron. Podobnie jak Portugalia, Austria posiada wiele szczepów winorośli nie spotykanych nigdzie indziej na świecie (np.
zierflander, blaufrankisch, zweigelt). Austriacy uważają też, że dolina Wachau jest drugim najpiękniejszym krajobrazowo terenem upraw win na świecie, zaraz za portugalskim Douro. ;)
Wiodącym szczepem, najbardziej austriackim ze wszystkich gatunków winogron, jest
Grüner Weltliner, który rośnie na północ od Dunaju. Daje wina białe, lekkie, które pija się zwykle jeszcze młode. Drugi dominujący gatunek to - kojarzący się bardziej z reńskimi winami - Riesling, który doskonale zaadaptował się na urokliwych zboczach doliny Dunaju. On to właśnie pozwala niektórym tutejszym winom na osiągnięcie wysokiego stężenia alkoholu i wspaniałego smaku, porównywalnego jedynie z najlepszymi niemieckimi rieslingami. Współcześnie Wachau uważany jest za rejon produkujący najlepsze wytrawne białe wina w Austrii.
Ried Kollmitz Smaragd z 2007 roku ( Gruner Veltliner ) i Ried Klaus Federspiel z 2007 roku ( Riesling ).
Kierujemy się z Melk na północ do małej wioseczki Joching, do siedziby jednego z pionierów nowoczesnej hodowli winogron win w Wachau - Josefa Jamka. Tego producenta polecał wielokrotnie na swojej stronie Tadek Gwiaździński, wspomniany już tutaj nasz kulinarny guru jeśli chodzi o te regiony. To właśnie Jamek był pierwszym producentem w Wachau, który rozpoczął produkcje białych lekkich win, z mniejszą zawartością alkoholu. W latach pięćdziesiątych była to prawdziwa rewolucja. Dzisiaj choć jego sława nieco przygasła i pojawiają się nowe “gwiazdy” winiarskie jak choćby Rudolf Rabl z pobliskiego Kamptal, Josef Jamek to nadal niekwestionowana jakość w Wachau.
W zabytkowym domu żona właściciela serwuje nam różne wina, aby ułatwić trudny wybór tych, które chcielibyśmy zakupić.
Testujemy wina u Jamka.
Region Wachau wprowadził unikatowy podział win białych w zależności od zawartości alkoholu:
steinfeder to wina do 10,7 % alkoholu,
federspiel mają do 11,9 %. Uważane za najlepsze
smaragd (nazwa pochodzi od kolorowej jaszczurki występującej lokalnie w Wachau ) muszą posiadać co najmniej 12 % alkoholu.
Zaczynamy od białego
Stein Am Rein Federspiel z 2007 roku. Jest przyjemnie owocowe, aromatyczne, świeże, zrobione z winogron
Grüner Veltliner. Moim zdaniem idealne na letnie popołudnie. Później nadchodzi coś zdecydowanie innego: mocno wytrawny, cięższy i wysokoprocentowy
Smaragd Ried Achleiten z tego samego rocznika. Tu z kolei Maciejowi aż świecą się oczy i mruga do mnie porozumiewawczo, że to też kupujemy. W końcu wynosimy ze sobą jeszcze
Ried Kollmitz Smaragd i
Ried Klaus Federspiel . Te wina mogą leżakować dobrych parę lat, w przypadku smaragda nawet do 20-tu.
Zamek Schonbuchel nad Dunajem.-Miasteczko Durnstein w dolinie Wachau.
Żegnamy Jamka i kierujemy się na północ wzdłuż brzegów Dunaju rozkoszując się widokami rzeki, winnic i pięknych miasteczek, jak choćby niewielkiego
Durnstein, w którego zamku więziono w XII wieku
Ryszarda Lwie Serce, pojmanego w trakcie powrotu z trzeciej wyprawy krzyżowej. Podobno okup za angielskiego króla był tak wielki, że udało się z tych funduszy ufortyfikować kilka austriackich miast. Wracamy do Melk jadąc południowym brzegiem rzeki. Po drodze wspinamy się jeszcze pod
zamek Aggsbach, aby w promieniach zachodzącego słońca pożegnać dolinę Dunaju.