Dzisiaj z okazji Dnia Jabłka zaburzymy nieco chronologię wspomnień z naszej wycieczki. Gdy Tatter z blogu "Palce lizać" zaprosiła mnie do udziału w festiwalu jabłkowych smakowitości oczywiście przekornie obudził się we mnie leń. W dodatku zaczęły mi przychodzić do głowy oryginalne przepisy na potrawy ze wszystkimi składnikami z wyjątkiem owocu, którym Ewa skusiła Adama.
Później jednak szczęśliwie przypomniałam sobie o tym, że jednak mam coś do powiedzenia na temat jabłek i mogę dodać swoje blogowe 3 grosze do dzisiejszego święta. Otóż w powrotnej drodze z wakacji, gdy na drodze do domu stanęły nam znowu przepastne i bogate kulinarnie regiony Francji, stanęliśmy wśród falujących pagórków Picardii i nizin Normandii, u wrót "Królestwa jabłka" ciągnącego się aż po Bretanię.
I tutaj mała dygresja. Małgosia.dz w komentarzu do poprzedniego posta pytała mnie, jak to się dzieje, że z taką łatwością odkrywamy w naszych podróżach kulinarne ciekawostki. Otóż nie jest to znowu ani takie łatwe ani przypadkowe. Co prawda we Francji mając dużo czasu można wyruszyć na prowincję bez konkretnego celu i zawsze prędzej czy później znajdzie człowiek jakiś przybytek poświęcony regionalnym specjalnościom. Mając jednak mało czasu, trochę trudno tak iść na żywioł. My więc pojechaliśmy na tę wycieczkę dobrze przygotowani merytorycznie. ;) Ja jeszcze w domu "obczytałam się" we wszystkich książkach o Francji jakie miałam - tych dotyczących jej historii, obyczajów i oczywiście kuchni. Wynotowałam i skserowałam to co istotne, a oprócz tego zabrałam ze sobą dwa bezcenne tomiki: wydany z okazji otwarcia tunelu pod La Manche, dość wiekowy już "Shopping for Food and Drink in Northern France and Belgium" i aż najeżony adresami świątyń dla smakoszy "Le Guide des Gourmands 2007: Le Meilleurs Produits du Terroir". Ten ostatni to adresy sklepów, cukierni, piekarni i drobnych producentów regionalnych specjalności. Kolejnymi niezbędnikami w takiej podróży dla foodies (chyba raczej powinnam powiedzieć gourmands ;) ) są: mapa Francji z zaznaczonymi departamentami i GPS (ten ostatni zwłaszcza jest ratunkiem w zapadłych wioskach, podprowadzając nas dosłownie na próg właściwych drzwi). Tak zaopatrzeni w literaturę i elektronikę możemy wyznaczyć naszą marszrutę i żadna kulinarna perełka się przed nami nie ukryje.
Musée sur l'Histoire de la Pomme jest niewielkie i mieści się w XVIII-wiecznej plebanii. Zwiedzamy część poświęconą hodowli jabłek (w tym regionie jabłkowe sady istniały już ponoć w czasach Celtów) i ich odmianom. Później odkrywany sekrety produkcji 3 sztandarowych jabłkowych napitków - cydru, pommeau i calvadosu. Na zewnątrz na małym dziedzińcu przed kościołem stoi stara kamienna prasa używana do wyrobu cydru, do której zaprzęgano konia (okazuje się, że jeszcze działa i uruchamiana jest raz do roku na październikową Fête da la Pomme) , a w jednym z muzealnych pomieszczeń na podziwiać pokaźnych rozmiarów miedziany alembik do destylacji calvadosu.
Ja potrafiłabym z łatwością zapełnić tu duży bagażnik naszego combi po brzegi. Rozsądek jednak nakazuje selekcję. Degustujemy cidre brut (jednak trochę za wytrawny na nasze niefrancuskie podniebienia), sok jabłkowy i pommeau. Ten ostatni to nieznany mi wcześniej napitek robiony na bazie soku jabłkowego i calvadosu. Finalny produkt zawiera sporo, bo aż 17% alkoholu i zostawiany jest do fermentacji w dębowych beczkach na 2 i 1/2 roku. Pija się go jako aperitif , a z uwagi na wyczuwalne waniliowe i karmelowe nuty polecany jest również do deserów, zwłaszcza na bazie jabłek i czekolady.