Na tegoroczne Walentynki przygotowałam deser rodem z Brazylii. Dla mnie jest on obowiązkowy na zakończenie "rodizio" (posiłek składający się głównie z różnych gatunków pieczonych mięs; nazwa pochodzi od tego, że kelnerzy robią rundki między stolikami odkrawając z wielkich rożnów wybrane przez klientów smakowite kąski) przy każdej wizycie w brazylijskich restauracjach. Lubię te deser jednak tak bardzo, że i w domu chętnie przyrządzam. Na dzień zakochanych zrobiłam go w kształcie serduszek, choć częściej podawany jest w małych miseczkach i wyjadany z nich zwyczajnie łyżeczką, jak budyń.
Właściwie tylko kształt ma coś wspólnego z dniem Św. Walentego, reszta to klasyka tropików (kokosowe mleko i wiórki) z europejskim - jak dla mnie - akcentem (suszone śliwki). W końcu spora część dzisiejszych Brazylijczyków może szukać swoich korzeni na starym kontynencie , więc i do śliwek z umiarkowanego klimatu mają prawo się przyznawać.
Można ten deser oczywiście zrobić z innym sosem np. z mango, zmiksowanych truskawek czy malin, ale śliwkowy bywa najczęściej spotykanym dodatkiem. Sam deser też ma swoich kilka odmian. Są tacy co preferują gładką, kremową konsystencję i nie dodają wiórków kokosowych. Inni robią go z przewagą mleka kokosowego.
Ja lubię wersję z wiórkami, wzbogaconą jeszcze skondensowanym mlekiem. Przyznaję, że manjar w moim wydaniu ma dużo mniej cukru niż brazylijski oryginał. Portugalskim kolonizatorom udało się zaszczepić w Ameryce Południowej uwielbienie do cukru. Zresztą trudno się dziwić, trzciny cukrowej w okolicy nie brakowało i nawet najsłynniejsza brazylijska wódka - cachaça jest z niej produkowana.
Manjar de côco - brazylijska kokosowa ambrozja
4 łyżki skrobi kukurydzianej (np. maizeny)
2 szkl mleka
2/3 szkl słodzonego mleka skondensowanego
2/3 szkl mleka kokosowego
1/2 szkl wiórków kokosowych
Sos śliwkowy:
100g suszonych śliwek bez pestek
1/2 szkl wody
2 łyżki cukru (opcjonalnie, gdyby sos był za mało słodki)
Rozprowadzamy skrobię kukurydzianą w 1/2 szkl zimnego mleka. Resztę mleka zagotowujemy z mlekiem skondensowanym, mlekiem kokosowym i wiórkami. Do wrzącego mleka dodajemy skrobię i krótko na małym ogniu gotujemy do zgęstnienia ciągle mieszając (przez 1 -2 min). Wlewamy do przelanych lodowatą wodą foremek lub miseczek, w których będziemy podawać, studzimy i wstawiamy na kilka godzin do lodówki.
Sos:
Rozgotowujemy śliwki w wodzie z cukrem, miksujemy na gładki sos. Przed podaniem polewamy krem kokosowy sosem. Można śliwek nie miksować i obłożyć deser całymi owocami (to jest nawet bardziej klasyczna forma serwowania manjar).
4 łyżki skrobi kukurydzianej (np. maizeny)
2 szkl mleka
2/3 szkl słodzonego mleka skondensowanego
2/3 szkl mleka kokosowego
1/2 szkl wiórków kokosowych
Sos śliwkowy:
100g suszonych śliwek bez pestek
1/2 szkl wody
2 łyżki cukru (opcjonalnie, gdyby sos był za mało słodki)
Rozprowadzamy skrobię kukurydzianą w 1/2 szkl zimnego mleka. Resztę mleka zagotowujemy z mlekiem skondensowanym, mlekiem kokosowym i wiórkami. Do wrzącego mleka dodajemy skrobię i krótko na małym ogniu gotujemy do zgęstnienia ciągle mieszając (przez 1 -2 min). Wlewamy do przelanych lodowatą wodą foremek lub miseczek, w których będziemy podawać, studzimy i wstawiamy na kilka godzin do lodówki.
Sos:
Rozgotowujemy śliwki w wodzie z cukrem, miksujemy na gładki sos. Przed podaniem polewamy krem kokosowy sosem. Można śliwek nie miksować i obłożyć deser całymi owocami (to jest nawet bardziej klasyczna forma serwowania manjar).
wyglada bosko...czy smakiem przypomina francuski flan?
OdpowiedzUsuńNo właśnie. Mnie podobnie jak Elisabeth ta kokosowa ambrozja kojarzy się z flanem,... ale chyba jednak nie.... Ze składników jasno wynika, że ta ambrozja musi być mocno kokosowa a tradycyjny francuski flan raczej nie ma w sobie kokosa. No sama nie wiem....
OdpowiedzUsuńAgnieszko, znow cos dla mnie : cos à la flan, kokos i sos sliwkowy! ja nie nadazam z gotowaniem! :)
OdpowiedzUsuńAgnieszko, bardzo pomyslowy walentynkowy deser. Musze koniecznie wyprobowac.
OdpowiedzUsuńManjar ma rzeczywiście konsystencję flanowo-budyniową. Oczywiście przygotowuje się go inaczej niż flan (duuużo łatwiej), no i nie ma w składzie niezbędnych dla flan jajek.
OdpowiedzUsuńSkrobia kukurydziana daje efekt lekkiego,"galaretkowatego" budyniu i nie ma "mączności" skrobi ziemniaczanej.
Agusiu, Twoja kokosowa miłośc jest chyba nieprzemijająca... :-)
OdpowiedzUsuńNo i znowu musze wybrac sie do sklepu po nowe produkty, tym razem by przygotowac Twoj deser. Juz te produkty nie mieszcza mi sie w szafce:))Wyprobuje wersje z sosem mango bo za sliwkami nie przepadamy.
OdpowiedzUsuńI jak zwykle prezentacja zniewalajaca!
Agusiu piekny deser :)
OdpowiedzUsuńbrzmi smakowicie, mysle ze niedlugo wyproboje :)
Bardzo apetyczne zdjęcie ;) A deser koniecznie muszę wypróbować, uwielbiam wszystko co kokosowe ;)
OdpowiedzUsuńa jak sie robi sos o smak mango? i wlasnie czy wyjdzie mi serce jesli po tym jak to zastygnie po prostu je wytne?
OdpowiedzUsuńJa robię taki sos po prostu miksując świeże mango z odrobiną soku pomarańczowego. Nigdy nie póbowałam wycinać z tego deseru kształtów, ale pewnie można zaryzykować, choć on jest jednak dość budyniowaty. Jest jeszcze taka opcja - wlać go zwyczajnie do pojemniczków i tylko na wierzchu narysować gęstym sosem czy syropem serduszko.
OdpowiedzUsuńOch, jak cudownie lekko wygląda! Piekny! :)
OdpowiedzUsuńod dluzszego czasu chodzi za mna wspomnienie z dziecinstwa, taki bialy blok przekladany galaretka, kupowalo sie to to na wage w spozywczaku. mam wrazenie, ze tam byl kokos, bo tak w zebach cos chrupalo :) musze wyprobowac Twoj "manjar" bo moze to bedzie to :) oczywiscie bedzie w wersji miseczka-lyzeczka, bo jestem len ;)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Cieszę się, że się podoba Majano. :)
OdpowiedzUsuńLeloop, kurczę tego bloku jakoś nie kojarzę. Ten manjar to raczej taki budyniowaty, a nie blokowy. Za to miseczka-łyżeczka to jak wyżej wspominałam absolutna klasyka. ;) Zapraszam do wypróbowania deseru.
nie kojarzysz bo masz troche mniej wiosen "na liczniku" niz ja :/ a on juz w latach 80tych chyba zupelnie nie funkcjonowal, budyniowate mowisz, ale sprobuje :)
OdpowiedzUsuńAgnieszko, deser wyglada wspaniale. Koniecznie musze wyprobowac:) juz go drukuje. Zdjecia jak zwykle bajeczne:)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie
Leloop, chyba niewiele mniej tych wiosen. ;) Ale bloku rzeczywiście nie pamiętam. Wyobrażam sobie z Twojego opisu, że musiał być niezły. Ja wspominając takie głebokokomunistyczne słodycze to byłam wielbicielką draży mlecznych. Takich białych oblewanych kulek, w środku też białych i lekko kruchych, tak jakby z mleka w proszku zrobionych. Ja je nawet nie tak dano w PL widziałam, ale to już nie ten sam smak.
OdpowiedzUsuńOlu, dziekuję za dobre słowo. Cieszę się bardzo, że chcesz wypróbować manjar.
blok byl naprawde fajny ale ile sie musialam naprosic, zeby mi mama kawalek kupila. matki to czasem maja dziwne podejscie do swiata ;)
OdpowiedzUsuńnatomiast draze cos mi mowia i nawet gdzies mi sie kolacze ich smak na kilku kubkach smakowych ale strasznie ulotne to to jest :/ jest jeszcze jedna rzecz, ktora chcialabym choc raz sprobowac, najzwyklejsza orenzada w proszku, ktorej sie oczywiscie nie pilo tylko zlizywalo z brudnej lapy ;)ech, to se ne vrati ...
Co do mam, to moja chowała przede mną i siostrą przez całe dzieciństwo czekoladę, żebyśmy nie zjadły całej tabliczki na raz. Kiedyś mój tato wpadł na pomysł, że przywiezie nam z resju całą walizkę czekolady i każe ją zjeść, żebyśmy wreszcie miały dość. Tak też zrobił. Przy którejś otwieranej przez nas z kolei tabliczce jednak zwątpił w słuszność swojej metody. ;)
OdpowiedzUsuńUuuu, oranżada w proszku, marzenie... Ja sobie czasem tak ze smutku i z braku laku podjadam na sucho taką granulowaną cytrynową herbatkę, ale to nie to, nawet nie musuje i nie można zlizywać jęzorem z papierka.:D
ja mialam ciotke, ktora pracowala w banku, w dziale dewizowym. w jej domowym barku doroslych draznily kolorowe butelki z roznymi wyskokowymi napojami a ja wpatrywalam sie w tabliczki czekolad (wszystko z Pewexu albo i dalej) baaardzo lubilam chodzic do tej ciotki, bo na ogol wracalam z kolejna tabliczka ;) potem ciotka urodzila syna i zrodelko wyschlo :(
OdpowiedzUsuńprosze a ja nie wpadlam na pomysl z herbatka ;) natomiast bedac w Polsce nabywam wieksza ilosc wapna rozpuszczalnego i od czasu do czasu racze sie nim gdy mnie smutek najdzie :)
leloop, bloki (biała piankowa masa, przekładana galaretką) dalej są w sprzedaży. W Poznaniu na pewno widziałam w Piotrze i Pawle, mogę następnym razem sprawdzić, kto to produkuje.
OdpowiedzUsuńleloop, sprawdziłam - produkuje to Odra Wodzisław i smakuje dalej tak miło, jak dawno-dawno temu.
OdpowiedzUsuńnaprawde ? :)
OdpowiedzUsuńa jak to sie teraz nazywa bo pewnie ma jakas wysublimowana nazwe, zebym wiedziala czego mam szukac :) :) :)
nie wiem tylko czy w 3miescie jest "piotr i pawel", musze podpytac
dzieki :)
Ależ piękne zdjęcia i walentynkowy manjar. Ach, chcialabym byc w Brazylii, a tu za oknem szaro i buro.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Mona.
No właśnie, u nas też dziś szarówa. A w Brazylii kończy się lato... ;)
Usuń